Każdy ma swoją ulubioną porę roku, ma i tę naj-NIE-ulubioną również.
Zima dla mnie jest właśnie taką, najmniej wyczekiwaną, mokrą, zimną i generalnie nie fajną. Kichanie, prychanie i zasmarkanie to coroczne objawy 🙁 pomimo szczepień i dbałości o zdrowie….
Pamiętam szaleństwa w śnieżnym puchu, lepienie bałwanów, wojny na śnieżki i kuligi z obowiązkowym ogniskiem na koniec! czy w starszym wieku grzańcem do pary 😀 takie zimy to ja rozumiem! Niestety od wielu lat to bardziej zimna jesień, z chlapą i marznącym błotem… najgorzej! Chciałoby się zasnąć i obudzić na wiosnę!!!
A więc koniec z tym.
W tym roku powiedziałam- dosyć. Rzucam wyzwanie zimie, bierzemy się za łby 🙂
Spontaniczna decyzja [choć dojrzewałam do niej kilka lat], zawezwanie kilku śmiałków i próba podjęta!
Chwila strachu i zrobiliśmy to w pierwszą grudniową niedzielę 🙂 przy temperaturze powietrza -3 ! krótka rozgrzewka i weszliśmy do lodowatej wody na kilka minut, potem kolejna rozgrzewka i znów do wody 😀
to już – po wszystkim! chwila strachu a jakaż radocha! woooooow 😀
A teraz już co tydzień, bakcyl został połknięty 🙂
Jakie korzyści? A więc z oczywistych morsowanie poprawia pracę układu sercowo-naczyniowego, polepsza ukrwienie skóry, zwiększa odporność. I daje meeeeeeega dawkę adrenaliny!!! endorfin w ilości hurtowej 🙂 buzia śmieje się cały dzień, energia na wiele godzin i ta świadomość „zrobiłam to yeeeeeeeee” 😀
Słyszałam też jakieś plotki o niefortunnie utraconych kilogramach, celulicie itp, ale takie skutki uboczne jestem w stanie znieść 😉
KAŻDEMU polecam, gorąco!
Morsowanie ponoć hartuje ciało, mam wrażenie że i ducha!
Teraz żadna zima nie ma szans, już mnie nie rusza, cieniara 🙂
pozdrawiamy zimowo 😀